poniedziałek, 13 lutego 2017

O kamuszniku



Ornitolodzy zapewne znają zwyczaje tego ptaka, który do nas co najwyżej zalatuje i to rzadko.
Ja nie znałem, podobnie jak nie znała moja żona, z którą miałem przyjemność go obserwować podczas mojego jedynego pobytu nad Atlantykiem.

Brzeg morza zawsze dostarczał mi wielu wrażeń, niezależnie czy był to Bałtyk w Stegnie, Morze Śródziemne czy właśnie niegdysiejszy koniec znanego jeszcze w średniowieczu świata. Nad tymi nie naszymi morzami wszystko w zasadzie jest egzotyczne i takie też były kamuszniki w kwietniu 2012.
Kamuszniki wypatrzyliśmy (oczywiście, że to kamusznik dowiedziałem się od żony, która w przeciwieństwie do mnie była w stanie rozpoznać to opierzone zwierze bez godzinnego wertowania Jonssona czy innego Collinsa) z gliniasto wapiennych klifów okolicy La Rochelle. Jakiś czas później dało się je zobaczyć na grupie wystających z wody skałek. Trzeba też było skorzystać z okazji i zrobić jak najlepsze zdjęcie.
Układ terenu był korzystny, bo stadko co chwilę zasłaniała skała porównywalna rozmiarem ze mną.
Najpierw pstryknięcie z daleka, potem nico bliżej. Następne wystawiając ledwo głowę zza sporego kamienia. Potem znowu podejście, trochę na czworaka, trochę czołgając się. Cudownie, jak prawdziwy traper, niezauważony przez ptaki rozbiłem zdjęcia z takiej odległości, że gdybym miał lepszy sprzęt i umiejętności widać by było szczegóły upierzenia. Tak jak podszedłem, tak też ostrożnie starałem się wycofać. Ptaki nagle odleciały. Wystraszył je puszczany na klifie latawiec. Ale co tam! Zdjęcia są.
Uczucie dumy długo nie trwało. Kilkaset metrów dalej kamuszniki żerowały na plaży, mimo że widziały nas z daleka ani w głowie było im odlatywanie. Ptaki, które podchodziłem, brudząc ubranie i gimnastykując się między błotem i kamieniami spacerowały pod naszymi nogami jak gołębie. Już nawet nie pamiętam, czy chciałem im robić zdjęcie :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz